1 marca 2010

porządne buty

Jak to było w tej przpowieści? Że żył sobie kiedys tybetański pasterz, który ciągle ranił sobie stopy ostrymi odłamkami skał i kamieniami. Postanowił więc powykładać wszystkie górskie ścieżki i w ogóle cała ziemię miękkimi skórami, żeby juz nie ranic sobie stóp. Ale kiedy zaczął to robić, zorientował się, że lepiej - prościej, taniej i szybciej - będzie sprawić sobie porządne buty. Co też uczynił.

Zamiast doświadczać mdłości i niepewności na emocjonalnej huśtawce, lepiej albo z niej zejśc, albo w ogóle na niej nie siadać, albo uodpornic się na jej działanie. Najtrudniejsze jest to ostatnie.

19 lutego 2010

Ucho śledzia

Osoba A. wie (po prostu wie), jak powinno być. Żeby nie bylo źle, żeby bylo dobrze, przyjemnie, mądrze, spokojnie, ciepło, korzystnie, zdrowo. Żeby sie nie kłócic, tylko dogadywać, żeby nie było napięcia, tylko porozumienie i zadowolenie. Osobie A. przyznaliby rację wszyscy mędrcy tego świata, wszyscy Buddowie, Jezusy, Hare Krishna, jogini lewitujący przez ściany, wszyscy psychoterapeuci byliby zaskoczeni poziomem jej dojrzałej refleksji i determinacją w dążeniu do tego, żeby było dobrze. I to nie tylko dla niej samej, oczywiście, ale też dla osoby B. i dla całego świata. Osoba A. dąży do tego, żeby osoba B. była szczęśliwa, żeby cały świat był szczęśliwy, żeby w kominku płonął ogień, żeby sushi było świeże, żeby książki aż trzeszczały od fajności, a filmy powalały swoją głębią.

Tylko że B. odmawia. B. się opędza i nie chce, żeby było dobrze, mądrze, zdrowo i ciepło. B. woli trwać w zimnie, syfie, smrodzie, napięciu, niekorzyści, chorobie.

Co pozostaje A.? A. nie może się pogodzić z tym brakiem logiki i autodestrukcją. Dlaczego nadal pijesz, ojcze alkoholiku?, pyta A. Dlaczego nie założysz ciełej kurtki, tylko zakopujesz się w cienkiej bluzce pod śniegiem, mamusiu? pyta A. Dlaczego nie zasypiecie dziury, w którą ciągle wpadacie, tylko łamiecie sobie w niej nogi po kilka razy dziennie? Dlaczego nie chluśniecie wodą na pożar, który trawi wasze meble, tylko patrzycie na niego bezmyślnie? Dlaczego posypujecie swoje rany solą, a potem opowiadacie znajomym: Posypałam sobie rane solą, och, taka juz jestem, taki już mam charakter"?

Więc A. próbuje jeszcze raz i jeszcze raz, starając sie nie mysleć, że się upokarza, że dostaje ciągle lekceważące odmowy, że jest natrętna. Ale przecież chce dobrego dla siebie i dla innych. Tylko że ci inni barykaduja się przed tym dobrym.

Co A. ma zrobić? Zaakceptować? Zgodzić się na to, że brak logiki u B. uderza rykoszetem także w nią? Szukać śledzia, żeby podłubać mu w uchu?

19 stycznia 2010

beleco

Źle znoszę rutynę, ale i w rutynie mozna się schować. Trzeba w tym celu zakryć się nią z czubkiem głowy, naciągnąć ją na siebie i przykryć się jej wełnianym, nudnym dotykiem. Tam nikt nas nie znajdzie, bo będą szukać na obrzeżach, na rozległych placach albo w melinach u artystów, ale nie w głębi rutyny wśród tanich tiszertów i postmodnych fioletów. A tutaj jest internet z zawsze tymi samymi ścieżkami, jest marne biureczko i krzesełko, zawsze ten sam widok z okna na nadgniłe domy z naprzeciwka, zawsze te same brudne schody. Na szczęście w księgarniach nie brakuje książek, z których można wyjmować cudze historie jak okrągłe bułki z półki, a potem wpychać w usta ich biały, spulchniony miążsż. Jako mąż i nie mąż. Żeby mieć co przeżuwać oprócz tych cudzych historii. Żeby nie zacząc bron boże przeżuwać siebie, bo wtdy można by się udławić. A chyba o to właśnie chodzi w chowaniu się w rutynie: żeby się nie udławić sobą, bo nie jesteśmy śliskim kisielem, tylko garścią twardych kości.

1 grudnia 2009

Magia i gender przejść dla pieszych

Stali już długo przy krawężniku, więc zatrzymałam się przed pasami, żeby mogli przejść. Oboje mnie więcej po 60 lat, wysocy, w płaszczach, on z siwym wąsem, ona też stateczna. Mężczyzna przeszedł spokojnie, a przechodząc usmiechnął się do mnie i lekko skinął głową. Kobieta przebiegła za nim nerwowo, kłusem, chowając się za jego sylwetką.
Mężczyzna skorzystał ze swojego prawa, które pozwala pieszym przejść po pasach na drugą stronę ulicy, a kierowcom nakazuje ich przepuścić. Ponieważ był dobrze wychowany, podziękował mi skinięciem głowy. Takie samo prawo miała też kobieta, ale potraktowała je jak niepewny przywilej i wyświadczaną jej uprzejmość. Jak łaskę.
Kiedy tylko ruszyłam, w stronę odwrotną do tej, w którą przeszli przed chwilą kobieta i mężczyzna, przeleciały tuz przed maską smaochodu dwa wielkie, czarne ptaki. Może gawrony albo wrony. Obydwa leciały tak samo szybko i nisko, wielkie czarne pociski na poziomej linii.
To pewnie byli oni. Ale jeszcze nie wiem, po co zamienili się w ptaki i pofrunęli tam, skąd przed chwilą przyszli.

22 listopada 2009

Yesień

I to późna jesień. Pod koniec lata wsyscy ją przeczuwali, wszyscy sie jej bali. Że przyjdzie i zetnie łeb latu. A tymczasem jesteśmy głęboko w drugiej połwoie listopada i jakoś się żyje. Co prawda być może już niedługo, bo ta straszna grypa, ale jednak jakoś sobie radzimy.
Moje stanowisko jest takie: Yesień. Yes, sień. Sieni też nikt nie lubi, teraz są przedpokoje albo hole i westybule, a gdzie podziała się stara, poczciwa sień? Dekuje się po kątach gdzieś po wsiach. Tak samo z jesienią.
Plusy jesieni: dłużej jest ciemno, więc wielu rzeczy nie widać, takich które lepiej wepchnąć w mrok. Nie szkoda pogody na siedzenie w kinie albo przed komputerem. Chandra albo lekka depresja są jak najbardziej na miejscu, nikt im się nie dziwi. Można zagłębić się w fotelu z książką, nie narażając się na krytykę, że przecież słońce świeci, a ty tu w cieniu ślęczysz. Mozna lekko, po cichu, po kryjomu świrować, drążyć swój umysł jak kornik i milczeć o tym.
Jesień daje alibi schyłkowości, taplaniu się w błocie, malkontenctwu. Jesienią dokładnie widać, co jest co i kto jest kto. Wszystkie fałdy terenu. A reszta w mroku.

10 listopada 2009

sen z aurą nad dłońmi

Jechałam starym rowerem przez słoneczne pola.
Zatrzymałam się, wysiadłam i zobaczyłam,
że nad wewnętrzną stroną moich rąk unosi się
białe światło.
Jak dwa kłębki mgły.
Chyba widzę swoją aurę, pomyślałam.